Gdzie leży granica?
Czy można zakochać się tak mocno żeby dobro drugiegiej osoby stawiać ponad wszystko? Ile można poświęcić dla miłości?
Wydaje mi się, że na te pytania nie ma jednej odpowiedzi. Zależnie od sytuacji i człowieka... okazuje się, że poświęcenie może nie mieć granic.
Szczerze, zrobiłabym dla K. wszystko, dosłownie wszystko. Kiedy tylko mówi, że czegoś potrzebuje ja lecę żeby mu pomóc. Niezależnie czy dotyczy to po prostu poświęcenia czasu czy pożyczenia pieniędzy czy ratowania "dupy" z opresji po raz setny. Kiedy patrzę na to z perspektywy mam wrażenie, że byłam ślepa. Ale tak się dobraliśmy... on, który wiecznie wpada w kłopoty i ja - ta, która z tych kłopotów zawsze wyciąga. Niezależnie od kosztu, bólu i piętna, które z czasem ta sytuacja zaczęła na mnie wywierać.
Gdzie leży granica? Ile możemy znieść? Kiedy należy powiedzieć "dość"?
Najgorsze jest to, że dalej nie umiem się postawić i powiedzieć, że nie jestem w stanie pomóc. "Sam to ogarnij!" Czasem mam wrażenie, że przy nim mój mózg rządzi się innymi prawami. Nagle przestaje mieć jakikolwiek rozsądek.
Wiem, że tak nie powinna wyglądać zdrowa relacja. Ale co zrobić kiedy kocha się kogoś na tyle, że nasze dobre zdaje się być mniej ważne? Może kiedyś zrozumiem dlaczego tak bardzo chciałam się dla niego poświęcić, ale tymczasem życzę wszystkim o miękkim sercu twardej dupy. Przyda się!